Zaznacz stronę

twory

Mleczny bunt

Mleko, stojące przede mną w blaszanym kubku,
przelałem na papier.
Dość mam kożuchów, dość matczynych starań,
by poranek stał się jeszcze bardziej nieznośny.
Biała plama niech stanie się znakiem,
punktem odniesienia buntu,
który w sobie noszę.

–.–

Sen

Zarzuciłem prześcieradło, ubrałem kołdry.
Poduszka leży bezwładnie.
Przyłożyć głowę tylko zamknąć oczy.
Sen.
Nie przychodzi.
Mówią i mówią,
zmówili się wszyscy żeby noc zagadać,
ciszę zagłuszyć, senność odgonić.
Że ta z tym, ten z nim, ona nie.
Spojrzała, widziała, uśmiechnęła się.
Oczy zamknięte, choć za nimi życie nieustannie się toczy,
nie zważając na nieobecność aktorów.
Powtarza się, zmienia, odwraca.
Raz w zwątpieniu, zaraz w ekstazie w swe przeciwieństwo się zamienia.
Co głos innym torem podąża.
Oczy, nos, usta,
na mnie zawieszone czy dalej popłynęły,
kto inny był na drodze, inny objął spojrzenie.
Kogo słuchać, gdy wszyscy naraz mówią.
I sen zgubiony już ostatecznie.

–.–

Niemoc

Wieczór był owszem całkiem ładny
Świecił księżyc, lampy uliczne dawały drzewom magiczny koloryt
Gwiazdy mrugały przyjaźnie i uwodzicielsko
Skąd więc ten smutek?
Grubo tkane myśli wloką się po głowie dobrze znanymi koleinami
Każda niesie ciężar, który nie sposób udźwignąć
Spadam, znowu kryję się w sobie
Szyja chowa się w plecach
Podbródek żłobi dziurę w piersiach
Jak wydostać się z tej głowy
Pełnej czarnej mazi i gniecionej stalowym uściskiem strachu
Porzucić ten cały bałagan i chaos
Zobaczyć świat jak inni
Ci co się uśmiechają, trzymają za ręce, działają
Żyją
Zobaczyć gwiazdy z bliska
Zaprosić księżyc na spacer
Objąć latarnie
Urodzić się na nowo